Adam Sart - moja powieść dla dzieci pt. "EONTAH" - "Tajemnica zapomnianego ogrodu"
Rozdział I
Niezwykły przypadek doktora Atlusa Skwarka
- Hmmm. Nie pojmuję. Nie rozumiem. Cóż, za niezwykły przypadek - doktor Atlus Skwarek - wzruszał ramionami, bowiem właśnie mijał już kolejny kwadrans badania stanu zdrowia pacjenta - Zaraz - zastanowił się - będzie to już trzeci kwadrans nie czwarty i.... nic. Zupełnie nic . Dziwna sprawa, ba, wyjątkowa. Tajemna, jak tajemne są wciąż sekretne arkana zawiłej medycyny. - To jakiś nonsens - kiwał pulchną głową doktor, rozkładając bezradnie równie pulchne jak głowa ręce nad dziesięcioletnim pacjentem w niebieskiej, jak letnie niebo pidżamie z rozbieganymi od stóp do głowy wesołymi dinozaurami, czy jak kto woli, słodkimi bajkowymi dinusiami. Takież same uśmiechnięte dinusie rozbrykały się po całej błękitnej satynowej kołdrze a także poduszce i wogóle pełno było tu tych psotnych, przezabawnych stworków, dużych i małych, w każdym niemal kątku, przytulnego pokoiku. Pokoiku mieszczącego się na poddaszu niewielkiego zielonego domku, przy ulicy o jakże uroczej nazwie „Bajkowa” numer 111. Widać, że czuły się dobrze przy Henryku a Henryk czuł się dobrze przy swoich dinusiach, rzecz jasna ma się rozumieć. - Przecież musi istnieć jakaś przyczyna. Niby taki zwykły przypadek a nie mogę go zdiagnozować. Skąd więc bierze się u pacjenta ta nagła wysoka temperatura sięgająca czterdziestu kresek, która znika raptem, jak za dotknięciem magicznej różdżki. Czary czy jakieś inne licho? Tak dzieje się za każdym razem. Zaraz, to już będzie piąty przypadek w tym miesiącu - zastanowił się - nie, na pewno szósty poprawił błąd w obliczeniach i znów pochylił pulchną głowę nad małym pacjentem . Ponownie osłuchał płuca, obmacał brzuch i obejrzał głowę kładąc dłoń na czole Henryczka. - No sami państwo widzicie, że to czary jakoweś – rzekł skołowany doktor - Temperatura spadła, oddech prawidłowy brzuch nie boli a czerwone rumieńce nagle zniknęły z twarzy. - Aaaaa....Powiedz aaaa skarbeńku,
niech no raz jeszcze obejrzę twoje gardełko.
- Aaaaaa - chłopiec otworzył usta najszerzej jak tylko potrafił .
- Zdrowy - zawyrokował doświadczony latami praktyki doktor. Po prostu zdrowy. To dziecko jest zdrowe jak przysłowiowa ryba w wodzie. No tak, proszę ja szanownych rodziców - uśmiechnął się do nich zgorzkniale, próbując czym prędzej zatuszować niewyraźną minę poprawianiem, jakże zresztą nieporadnym, ześlizgujących się po spoconym nosie, staromodnych okrąglutkich jak dwa rowerowe koła okularów w czarnych rogowych oprawach - Jak ryba w wodzie -powtórzył raz jeszcze przecierając nos jedwabną chusteczką . Mały Henryczek, już bez wyraźnych ognistych wypieków, wciąż nieufnie przyglądał się pochylonemu nad nim doktorowi. Już wydawało się, że wszystko powróciło do normy, kiedy ku zdziwieniu obojga rodziców nie wspominając pana doktora zaczęło się. Mały nagle zaczął wymachiwać rękoma, jakby chciał pochwycić coś niewidzialnego. No i pochwycił, ale biały kitel doktora pociągając go tak mocno, że ten omal nie stracił równowagi i gdyby nie refleks taty Henia, doktor zapewne wylądowałby wprost na grzbiecie wielkiego pluszowego brontozaura o imieniu Tolek.
- Ja tam nie wejdę ! - zawołał dziwnie przestraszony – Ona kłamie. Mówi, że tam jest inny świat, o wiele ładniejszy niż ten, ale to nieprawda. Tam rosną - zrobił wielkie oczy – Tam rosną same chwasty a drzewa są stare i brzydkie. Siedzą na nich kosmate stworki, śmieją się i wykrzykują, że jestem małym tchórzliwym niedołęgą .
- Co ty opowiadasz syneczku - zlękniona niespodziewanym występkiem syna, pani Amelia dotknęła dłonią jego spoconego na powrót czoła. Już nie raz była światkiem tych dziwnych ataków, ale ten był naprawdę niepokojący - Już dobrze syneczku, już dobrze, gładziła bladziutkie czoło długimi palcami smukłej dłoni.
- Co ci przyszło do głowy, to na pewno tylko sen, a snów nie należy się bać - czule uspokajała synka.
- Wy mi nie wierzycie - obruszył się Henryczek - Kiedy tylko usnę, ona znów przyjdzie po mnie i zaprowadzi na ulicę Ponurą. Tam wyjmie z dziwnej torebki, wielki złoty klucz. Potem spojrzy na mnie złymi oczami, otworzy złotym kluczem skrzypiącą furtkę i będzie mnie wciągać do środka. Nie wejdę do tego brzydkiego starego ogrodu. Nigdy, nigdy. Rozumiecie ! Pani Amelia z niepokojem spojrzała na męża. Wysoki elegancki mężczyzna o wyglądzie przypominającym dawnego arystokratę usiadł na brzegu łóżka i pochylił się nad drobną główką dziecka. Po chwili przemówił do niego aksamitnym głosem.
- Mama na pewno ma rację synku. To tylko sen. Ja też miewałem niedobre sny. I widzisz wyrosłem z nich – uśmiechnął się pogodnie. Zapewnienia taty nieco uspokoiły wybujałą wyobraźnię syna, ale gdzieś w głębi niepokój tkwił tak mocno, że chłopcu to nie wystarczyło. Jego duże szczere oczy o kolorze pogodnego nieba zdradzały, że coś jednak niedobrego wisi w powietrzu. Doktor Skwarek zdaje się, wyczuł to doskonale. Delikatnie odciągnął rodziców ku wyjściu. Coś najwyraźniej bardzo ważnego miał do powiedzenia, ale tak, by wrażliwość jedynego syna państwa Lisztów nie została w niczym nad ruszona. W tym bajkowym domu, notabene bowiem, panował od zawsze przyjemny klimat ideału. Zanim więc udali się do niewielkiego i wspaniale urządzonego w starym stylu saloniku, mama ucałowała synka w czubek szpiczastego noska, tak jak zwykła to robić za każdym razem, kiedy tylko musiała się z nim rozstać, choćby to była nawet króciutka nic nie znacząca chwila. Doktor sięgnął do kieszeni fartucha i jedwabną chusteczką dyskretnie przetarł czoło.
- Piękny dziś dzień, lecz dla mnie stanowczo jest za gorąco usprawiedliwiał się niezgrabnie . Drzwi saloniku były lekko uchylone, więc chłopiec nie ruszając się z łóżka mógł zatem obserwować, co dzieje się obok, a raczej o czym to rozprawiali dorośli . Przez szparę w białych drzwiach Henryczek dostrzegł pulchną sylwetkę doktora, i jak ten tradycyjnie już poprawiał na swoim purchawkowatym nosie śmieszne, przypominające rowerowe koła okulary. Z tej niewielkiej odległości widać też było wyraźnie, jak doktor, za tymi obciachowymi okularami, chytrze mruży oczy.
- Co on kombinuje ? - Henryczek spróbował rozszyfrować podejrzaną postawę pana doktora, lecz ten kręcił się i chrząkał tak sprytnie, że sprawa wydała się w końcu bardzo tajemnicza i zawiła, zgoła wręcz podejrzana. W istocie. Takież samo wrażenie odnieśli i państwo Lisztowie, a pan Tadeusz sam nawet zaczął pochrząkiwać, by czym prędzej wydobyć wyjaśnienie tajemniczego zachowania doktora. Ten jednak dołożył sobie jeszcze maleńką chwilę spoglądając na zegarek, którego skórzany pasek wrzynał się w pulchną rękę, jakby coś o co chciał zapytać było dokładnie uzależnione od z wolna przesuwających się wskazówek.
Chrząknął po raz wtóry, aż w końcu zdobył się na odwagę i wykrzesał z siebie wielce dla niego samego kłopotliwe pytanie. Musiał przy tym postępować bardzo ostrożnie. Wszak rozchodziło się przecież o dumę państwa Lisztów.
- To bardzo delikatne dziecko - zagaił podstępnie - więc i pytanie musi być, że tak powiem delikatne. Hmm, hmm, znamy się sporo lat - znów zaczął niezręcznie chrząkać, podskubując na dodatek nerwowo opuszki pulchnych palców.
- To prawda, zdążyliśmy się już przyzwyczaić do pana doktorze traktując niemal jak członka rodziny szczerze podsumował zdanie pan Tadeusz. Mama chłopca również podzieliła wyznaną przez męża opinie.
- Bardzo mi miło – przyjął pochlebstwo doktor – a zatem kierując się dobrem dziecka, a nie własnej ciekawości, uważam, że powinienem poznać kilka szczegółów z życia państwa przodków. Chodzi mi... o sprawy z natury....jakby tu określić - doktor Skwarek błagalnym wzrokiem spojrzał na państwa Lisztów, jak by oczekiwał, że któreś z nich wyręczy go z niezręcznej sytuacji.
- Z natury obłędu - dziwnym trafem pan Tadeusz odgadł intencję doktora, uznanego pediatry - Czyż mam rację ? Chodzi panu o to, czy wszyscy nasi przodkowie byli normalni. Czy o to panu chodzi doktorze? Pan Tadeusz z powagą oczekiwał potwierdzającej odpowiedzi na kłopotliwe pytanie.
- Właściwie to tak by to można ująć - doktor odetchnął z prawdziwą ulgą. Ulżyło mu, że te kłopotliwe słowa padły z ust nie jego, a ojca chłopca.
Skwitował ten fakt śmiesznie trzepocząc powiekami zakończonymi prawie że, bieluteńkimi krótkimi rzęsami - Zrozumcie mnie, jako lekarz muszę wiedzieć znacznie więcej zwłaszcza, że zajmuję się waszym synem od samych jego narodzin .Właściwie wiem o Henryku wszystko, co lekarz wiedzieć powinien. Z zakresu medycyny oczywiście. Ale... - urwał w pół zdania - zdaje mi się, że obecny stan, czy też nazwijmy przypadek chłopca, wykracza daleko poza granicę tradycyjnej wiedzy medycznej - zawinął śmiesznie wargi i spojrzał nieśmiało w oczy zaskoczonym rodzicom a raczej w zielone jak dwoje szlachetnych kamieni oczy pani Ameli, która wciąż nie mogła zorientować się w zakręconej sytuacji - Hmm. Znam pewnego profesora, lecz....
- doktor kilkakrotnie tam i z powrotem przesunął okulary wzdłuż purchawkowatego nosa.
- Rozumiem - odparł z dystynkcją poprawnego arystokraty tata małego Henia . Tadeusz Liszt, skromny urzędnik na państwowej posadzie magistratu miejskiego wypuścił z płuc powietrze a następnie zaczerpnął doń głębszą dawkę świeżego powietrza, jakby miał zamiar coś powiedzieć jednym tchem. - Skoro to ma pomóc w diagnozie mojego syna spróbuję przypomnieć sobie coś z dalekiej przeszłości. Wszak nie pamiętam, bym miał w rodzinie kogoś odmiennego. Był jednak jeden przypadek, o którym niegdyś w dzieciństwie opowiedziała mi babcia Teofila. Jak ona pięknie recytowała. Nawet jeśli nie mogła przypomnieć sobie jakiegoś z wielu opowiadań, jakie znałazaraz zmyśliła na poczekaniu bajeczkę od której dech potrafiło zaprzeć. Dziwne jest to, że pamiętam niemal każdą z tych niezwykłych historii, tak jak by wszystkie opowiedziane były zaledwie przed chwilą . Kto wie ? -pan Tadeusz zamyślił się może kiedyś spiszę je i zaniosę do jakiegoś wydawnictwa.
Poprawił się na miękkim fotelu w zielonym obiciu, jakby przymierzał się do dłuższej opowieści. Z eleganckiego srebrnego pudełka wyjął mahoniową fajkę. Była już nabita aromatycznym tytoniem, więc odpalił ją i pyknął dwa razy.
- W naszych żyłach, jak panu wiadomo, płynie, hmm, resztka szlacheckiej krwi z dawnych czasów. Moja prababka, hrabianka Euzebia pochodziła w prostej linii z rodu Lumirskich. Nazywali ją w tamtych czasach złotą panią. Mówili tak o niej, bo chciała ozłocić każdego biedaka napotkanego na ulicy. Lecz dobre serce to nie wszystko, a majątku ubywało w zastraszającym tempie .
W końcu obawiając się, że i jej niedługo przyjdzie dzielić los ubogich, wpadła jak się później okazało na genialny pomysł. Otóż by pomnożyć swój mocno już uszczuplony majątek, postawiła razu jednego sporą sumę pieniędzy na wyścigach konnych i o dziwo wygrała.
Od tamtego czasu szczęście nie opuszczało jej przez kilkanaście długich lat. Wciąż wygrywała jeżdżąc po świecie, odwiedzając coraz to nowsze przybytki hazardu, z kasynami włącznie. I stało się to, co musiało się w końcu stać. Żyjąc w ogromnym luksusie w końcu zapomniała o biedakach. Goszcząc pewnego jesiennego dnia w Monte Carlo zapragnęła postawić w tamtejszym kasynie wszystko co miała za... podwojoną stawkę. Niestety tego dnia, a było to dokładnie w pochmurny brzydki deszczowy dzień 16 października 1894 roku opuściło ją szczęście, jak się później okazało na zawsze. Ten cios kompletnie zdruzgotał hrabiankę. Rodzina po blisko roku tułaczki znalazła ją w opłakanym stanie w jednym z przytułków na obrzeżu Paryża. Zdziwaczałą i wynędzniałą kobietę przygarnął pod swój dach Teodor Lumirski, brat hrabianki. W przydzielonym jej pokoju niemal od razu zamknęła się od środka na klucz i z nikim nie chciała się widywać ani nawet rozmawiać. Służba w milczeniu stawiała posiłek przed drzwiami i pospiesznie oddalała się, słysząc coraz częściej dziwne odgłosy rozmów dochodzące z pokoju starszej pani. Czasami ktoś próbował podsłuchać, co też tam w środku się dzieje. W pałacu aż grzmiało od domysłów i spekulacji. Razu jednego komuś ze służby przytrafiła się rzecz dziwna. Zdawało mu się, że oprócz rozmawiającej ze sobą kobiety słyszał inny głos, brzmiący bardziej po męsku, ale nie był pewien bo starsza pani sama często zmieniała swój głos, więc wziął to za kolejne fanaberie hrabianki. Innym razem ktoś słyszał wesołe głosy dzieci które biegały za drzwiami i śmiechy bawiącej się z nimi starszej pani. I w końcu po roku trwania takiego stanu rzeczy, stało się coś nadzwyczaj niezwykłego . Hrabianka zamilkła i już nikt nie usłyszał głosów za drzwiami do których z czasem zdołano się już przyzwyczaić. Kiedy przez kilka kolejnych dni potrawy pozostawione przed mahoniowymi drzwiami stały nietknięte podejrzewano najgorsze. Czym prędzej polecono wyważyć drzwi, które wciąż były zamknięte na klucz od środka. Jednakże w pokoju starszej pani nie było i nikt nie mógł zrozumieć co się stało. Przejrzano każdy kąt. Zakurzone okna były szczelnie zamknięte a po hrabiance nie było ani śladu. Po prostu wyparowała jak kamfora. Pan Tadeusz spojrzał badawczo na doktora - Ależ ja pana zanudzam, a to pewnie nie ma żadnego znaczenia z tym, co pan chciał usłyszeć - zagadnął.
- Ależ skądże, to bardzo interesujące, co mi pan opowiedział. Przyznam, że nigdy bym nie przypuszczał, że usłyszę tak ciekawą historię jaka przydarzyła się w waszej przemiłej rodzinie. Oczywiście wszystko co usłyszałem zachowam tylko dla siebie. Rzecz jasna jako tajemnicę lekarską - dodał z ulgą zachwycony doktor.
- Mamo, tato jeść mi się chce . Nagle, jak grom z jasnego nieba usłyszeli wołanie z drugiego pokoju.
- No tak . My tu gadu gadu a dziecko zostało zapomniane – uśmiechając się zagaił pan doktor, dyskretnie zerkając przy okazji na zegarek - Ależ ja się u państwa zasiedziałem - doktor powstał z eleganckiej barokowej sofy - To na mnie już czas. Pacjenci czekają - skłamał nieudolnie bo wszak pilno mu było, ponieważ tego dnia zaplanował wizytę u pewnego znanego profesora.
Jakiś niewielki owad wpadł niepostrzeżenie przez uchylone okno do saloniku i kilkakrotnie zakołowawszy nad głowami zajętych rozmową, osiadł również niezauważenie na kancie stylowego stoliczka tuż obok oprawionego w brązową skórę wizytownika doktora. Mogłoby się zdawać, że owad ów był podobny do muchy, ale jakby nie do końca całkiem bo sprawiał wrażenie zainteresowanego rozmową dorosłych rozprawiających o losie małego Henryczka .
W pewnej chwili, ni to owad bezszelestnie odfrunął a wzrok pana doktora jakimś sposobem zatrzymał się przez krótką chwilę na pięknie wykonanym obrzeżu stylowego stoliczka.
- Prawda, że to wyjątkowy okaz - zwrócił się do doktora pan Tadeusz, mniemając, że ten wyraził zainteresowanie tym niezwykłym meblem - To jedyna pamiątka po hrabiance Euzebi. Jedyny mebel z jej tajemniczego pokoju, cudem ocalały poprzez przeróżne dzieje historii. Wyobraża sobie to pan doktorze. Ponad sto lat. Przetrwał kilka wojen i jak nowy.
Niezwykłe jest to, że tyle lat stał sobie na strychu tego domu jakby wiedział, że będziemy jego nowymi właścicielami. Pod blatem była przyczepiona pożółkła kartka z jej imieniem i nazwiskiem. Prawda, że to niezwykła historia doktorze?
- O tak. Z całą pewnością to niezwykła historia. No na mnie już czas.
Doktor wychodząc zajrzał raz jeszcze do kolorowego pokoiku małego pacjenta i uśmiechając się pulchną buzią wesoło pożegnał chłopca .
- Trzymaj się Henryczku . Bądź zdrów.
- Do widzenia panie doktorze – odpowiedział grzecznie chłopiec i dodał ze skruszoną miną - przepraszam, ja naprawdę nie chciałem.
- E tam . Głupstwo - pan Atlus machnął ręką - No głowa do góry .
Chłopiec odetchnął z ulgą, bo naprawdę było mu głupio z niezamierzonego incydentu, który omal nie zakończył się bolesnym upadkiem pana doktora.
- I niech pan nie krzyczy na auto. Ono jest dobrym autem, tylko zapala dopiero za trzecim razem ! - chłopiec zdążył wykrzyknąć jeszcze za żegnającym się z rodzicami panem doktorem, dziwne brzmiące zdanie.
- A to dobre chacha - rozbawiło to stojącego już w drzwiach pana Atlusa – No i jak tu nie kochać takiego miłego brzdąca - zawołał doktor, poprawiając tradycyjnie już okulary na swym purchawkowatym nosie. - Do widzenia państwu - ukłonił się raz jeszcze będąc już w przytulnym ganeczku sędziwego, jakże uroczego domu i zrazu pognał pędem do swego auta . Pani Amelia z zapałem krzątała się po kuchni, żeby przygotować coś pysznego, kiedy w holu niespodziewanie zadzwonił telefon.
- Hallo. A to pan doktorze. Jak to za trzecim razem. Nasz Henryczek jasnowidzem ? A to dobre. Do widzenia doktorze. Mamy syna jasnowidza? – pan Tadeusz mruknął pod nosem odkładając słuchawkę. Przez uchylone drzwi zajrzał do pokoju syna. Henryk zaczytywał się właśnie w swoim ulubionym komiksie o przygodach czarodzieja Slittona. Sprawiał dziwne wrażenie jakby rozmawiał ze swoim ulubionym bohaterem, - A to dobre. Doktor wierzy w takie rzeczy - z politowaniem pokiwał głową.
- Tadeuszu, czy coś się stało ? Słyszałam jak z kimś rozmawiałeś – pytający głos żony dobiegł właśnie z kuchni.
- Kochanie wyobraź sobie, że dzwonił doktor i ….
- I co ? – spytała pani Amelia kiedy nagle pan Tadeusz ni stąd ni zowąd objął swoją żonę i pociągnął ją po kuchni w tanecznym pląsie.
-Wyobraź sobie, doktor zapomniał powiedzieć, że... ślicznie dzisiaj wyglądasz kochanie. Zostaw to wszystko i jedźmy do jakiejś miłej restauracyjki - powiedział
to tak romantycznie, że pani Ameli z wrażenia wypadła z dłoni drewniana łyżka do mieszania ciasta.
- Dziękuję ci, ale, wiesz przecież, że Henryk jest chory - przypomniała pani Amelia .
- Chory ? - zdziwiony Tadeusz spojrzał na swą uroczą żonę - jest zdrów jak ryba. Słyszałaś, co pan doktor powiedział. A ten nagły powrót apetytu u naszego Henia to chyba dobry znak?
- Nie, nie. Stanowczo się nie zgadzam - oponowała przy swoim pani Amelia - Henryk musi leżeć w łóżku. Tadeusz zmrużył brwi na dowód niezadowolenia. Chciałby właśnie w tej chwili zrobić miłą niespodziankę swej żonie i ukochanemu synkowi, a tu taka heca. Nie mógł wiedzieć, że mały Henryk przysłuchiwał się ich kuchennej rozmowie i również z niezadowoleniem zmrużył brwi. Wtedy to w kuchni stało się coś nieoczekiwanego. Pani Amelia ku zaskoczeniu męża rozpromieniała, zrzucając nagle z siebie różowy fartuszek i unosząc ku górze ręce w postawie baletnicy, miło oznajmiła.
- Jestem gotowa. Jedźmy zatem gdzieś na wielką ucztę. Proponuję "Wesołego Kuchcika"
- Super - tata Henryka klasnął w dłonie z radości - podają tam wspaniałe zrazy w myśliwskim sosie - ale zaraz, ty chyba nie mówisz serio - spojrzał z niedowierzaniem. - Mówię całkiem serio . Całkiem serio, mój panie - upewnił go ciepły, miły głos . Tadeusz otrzymawszy od żony zdrowego całusa był kosmicznie zdumiony nagłą zmiennością zazwyczaj nieustępliwej żony, dlatego też, nie czekając ani chwili, pognał co sił po swoją ulubioną marynarkę w kolorze ciemnej oliwki. Po drodze zdążył jeszcze wsunąć głowę do pokoju Henryka .
- Synu, ubieraj się zanim nasza bogini zmieni zdanie – zawołał i nie zadawaj żadnych, ale to żadnych pytań na które i ja nie znam odpowiedzi. No raz, raz. a w nagrodę na pewno nie ominie cię twój ulubiony deser puddingowy.
- Hura. Slittonie dzięki, że mi pomogłeś - Henryk dumnie zacisnął blade piąstki. Po chwili niemal jednocześnie tata i syn zameldowali się przed panią Amelią gotowi do wymarszu na podbój miasta.
- Pampapapam - odśpiewali wesołą melodię -Zatem do Wesołego kuchcika !
Tego dnia jakaś nieodparta siła, w drodze ze szkoły do
domu, skierowała kroki małego Henryka na tę właśnie ulicę. Zatrzymał się przed
wielką żelazną bramą, którą już chyba od
wieku nikt nie przejeżdżał. Skrzydła bramy wiązał gruby zardzewiały łańcuch
zamknięty wielką starą kłódką.
- Dzień dobry Henryku.
Zlękniony chłopiec usłyszał za sobą dobrze znajomy
głos. Był to ten sam głos z koszmarnego snu o którym opowiadał swoim rodzicom i
panu doktorowi Skwarkowi.
- Widzę, że jesteś ciekawy, co też kryje się tam za tym wysokim murem.
Mały szybko obrócił się na pięcie i przezornie
cofnął o kilka kroków.
- Nie musisz się mnie bać, nie zrobię ci krzywdy -
uśmiechnęła się grzecznie starsza pani - Mam na imię Euzebia.
- Pewnie myślisz, że to - wskazała dyskretnie na
stare ogrodzenie z kamienia - Że to jakiś ponury ogród, bo akurat jest przy
ulicy Ponurej. Wiesz co ? - zagryzła wargi i zerknęła chytrze na spłoszonego
Henryka, kiedy ten niecierpliwie przestawał z nogi na nogę i w każdej chwili
gotów był ratować się ucieczką - A gdybym ci powiedziała drogi chłopcze, że tam
w tym ogrodzie znajdziesz mnóstwo przyjaciół - zawołała z zachwytem , radośnie
przyklaskując małymi dłońmi odzianymi w brązowe koronkowe rękawiczki.
- Jja już mam przyjaciół. Pani mnie nabiera -
zawołał poirytowany chłopiec - Tam są tylko stare brzydkie poskręcane drzewa .
Widziałem je w snach. Nigdy tam nie wejdę, rozumie pani. Nigdy , nigdy . I
niech się pani w końcu ode mnie odczepi i przestanie mnie straszyć. Nie chcę
pani widzieć ani teraz ani w moich snach. Pani jest po prostu chora i
nienormalna.
Euzebi zrobiło się strasznie smutno, że to właśnie
Henryk wypowiedział te gorzkie słowa.
- A może rzeczywiście tak wyglądam - próbowała
sobie wytłumaczyć - Te staromodne koronki i ten kapelusz z broszką i piórkami.
Która babcia tak dzisiaj się ubiera. Babcie są teraz bardzo nowoczesne, mają
przy sobie kolorowe skrzyneczki do rozmawiania na odległość, oglądają ruchome
szklane obrazki w swych domach, no i co najważniejsze wożą swych wnuków dziwnymi
pojazdami a one to tak uwielbiają. Ale skąd ja na boga wytrzasnę takie cudo na
miękkich kołach rozważała. Mam tylko stary powóz i na dodatek bez konia i
woźnicy.
Tymczasem wzburzony i poirytowany Henryk nie zważając na rozterki dziwnej
starszej pani obrócił się na pięcie i co sił w nogach czmychnął, gnając przed
siebie jak szalony.
Zwolnił dopiero na zakręcie u zbiegu ulic Ponurej z
ulicą Różaną .
- Henryczku!
Zatrzymaj się! - zawołała pośpiesznie Euzebia, ale na nic. Tak się biedaczek
spieszył, że nie zdążył usłyszeć brzęku upadających na chodnik kluczy z
kolorowym brelokiem dinusia o kształcie brontozaura - Zgubiłeś klucze! - wołała
za nim, trzymając w górze niebiesko-żółty breloczek .
Pani Amelia usłyszała głośny szloch który dobiegał zza drzwi domu. Właśnie
prasowała błękitną koszule swojemu mężowi .
- A cóż to
na boga się tam dzieje - natychmiast odłożyła gorące żelazko i pospiesznie
wybiegła z garderoby - Henryczku na boga co się stało - zawołała przestraszona,
gdy tylko ujrzała skulonego synka na gankowych schodkach - Pewno znów ta
niedobra dziewczyna. Już ja sobie z nią porozmawiam - pani Amelia, aż tryskała ze
wzburzenia - Dosyć tego. Jutro będzie miała ze mną do czynienia smarkula -
tupnęła obcasem czerwonego bambosza tak, aż jęknęły deski w podłodze werandy .
- To... to nie ona - szlochał rozdygotany Henryk.
- No to ja już nic nie rozumiem . Pewnie pojawili
się jacyś nowi wyłudzacze pieniędzy czy tak ?
- Nie - stanowczo zaprotestował chłopiec .
- Nie ? No to kto? - pani Amelia znalazła się w
wielkim kłopocie. Wzruszając ramionami cierpliwie oczekiwała na wyjaśnienia w
dziwnie zagadkowej sprawie.
- To taka dziwna i straszna stara kobieta – wyżalił się chłopiec – ja się jej
boję.
Zakłopotana pani Amelia przytuliła synka do siebie jak to zwykły robić
zaniepokojone matki, czujnie rozglądając się na boki. Jej wzrok skierował się
właśnie na długi drewniany, mocno przekrzywiony płot po lewej stronie ogrodu.
To był stary drewniany płot pani Boberkowej przedzielający ich działki. Był
mocno przegięty od częstego przechylania się wścibskiej sąsiadki w stronę domu
państwa Lisztów. Pan Boberek już go zresztą kilka razy prostował, ale gdzie tam.
- A dzień dobry sąsiadko - to był głos
pani Boberkowej, która jak na zawołanie pojawiła się w progu swego szarego domu
z wielkim koszem bielizny pod pachą .
- Aa, dzień
dobry pani Boberkowa - pani Amelia niezręcznie jak to w takiej sytuacji bywa
uśmiechnęła się i odruchowo poprawiła swoją blond fryzurę. Nie musiała tego
czynić bo włosy jej jak zawsze były starannie uczesane.
- Ładną mamy dziś pogodę, zagadnęła tak od niechcenia, powoli wycofując się z
werandy z przytulonym Henrykiem.
- W sam raz na wieszanie koszul mojego męża -
usłyszała terkotliwy głos sąsiadki, która tylko czekała na sposobność
nawiązania dyskusji, zaspokajającej jej naturalną zdolność mieszania się do
cudzych spraw, bowiem nie trzeba było sokolego oka by dostrzec, że bielizna,
którą rozwieszała na dyżurnym sznurku zdawała się już być dawno wysuszona, gdyż
z niezwykłą lekkością podfruwywała na słabym wietrze.
Można by rzec, że to raczej pani Boberkowa
wzbudzała podejrzenia zachowując się dość komicznie, ponieważ sznur na którym
rozwieszała bieliznę był już tak sflaczały, że rękawy koszuli męża pani
Boberkowej tarły o ziemię pośród opadniętych nań jabłek i gruszek. Dobrze, że
pan Boberek tego nie widzi. Marne próby podciągania sznurka przynosiły raczej
odwrotny skutek bo teraz to na pewno ściorane koszule pana Boberka będą nadawać
się do ponownego przeprania. Ale cóż to w porównaniu z wiszącą nad domem
państwa Lisztów tajemnicą, którą od dawna próbuje rozgryźć wścibska i
dociekliwa sąsiadka. Teraz widok szlochającego Henia na progu swojego domu był
dla niej kolejnym dowodem w podejrzanej sprawie.
- Detektyw się znalazł - pomyślała pani Amelia.
Podczas ostatniej wizyty doktora Skwarka pani Boberkowa omal nie wpadła przez
uchylone okno do saloniku, gdzie toczyła się rozmowa na temat dziwnej choroby
Henia.
- Ta plotkara gotów jeszcze co usłyszeć i już cała Warszawa jutro będzie
wiedzieć, co też przytrafiło się mojemu Henrykowi. Niedoczekanie hmmm - pani
Amelia znów tupnęła obcasikiem i zarządziła szybki odwrót - Chodź Henryczku -
objęła ramieniem synka.
Kątem oka zauważyła niepocieszoną minę sąsiadki - Dedektyw Boberkowa , ha , ha
- zaśmiała się ironicznie zatrzaskując za sobą drzwi.
Henryk cisnął w fotel tornister, rzecz jasna cały w
dinozaury i usiadł naburmuszony gładząc jego plastikowe ucho koloru zielonego.
- Ona zna
moje imię - powiedział tajemniczo - Mamo ja znów tam byłem przy starym
ogrodzie. Chciałem tylko zobaczyć, co jest za tym okropnym murem, kiedy
nie wiadomo skąd podeszła do mnie ta starsza pani. No wiesz ta ze snów. Ja już
nigdy nie będę ciekawy jak tam jest. Tam na pewno straszy. I bardzo dobrze, że
w końcu wybudują tam ten duży sklep to i wtedy ta stara kobieta może zniknie.
Na zawsze. Na zawsze – powtórzył, chimerycznie uderzając piąstką w bok fotela .
- Henryku - zmartwiła się pani Amelia - Nie można
tak mówić o starszych ludziach . Na pewno coś ci się pomyliło. A jeśli ta
starsza osoba nie ma rodziny. Zdarza się, że takie osoby chcą tylko z kimś
porozmawiać. Wiesz, dużo jest teraz samotnych ludzi. To na pewno jakaś miła
pani i nie ma złych zamiarów.
- Może tak a może nie. I co z tego ? I tak jej nie lubię. Ja. Ja się jej boję
mamo, bo jest tak dziwnie ubrana. I chciała mnie wciągnąć do tego strasznego
ogrodu – wyżalał się chłopiec.
A może ona jest duchem - z przestrachem w oczach spojrzał na mamę.
- Co też ci przyszło do głowy Henryczku
- zakłopotała się pani Amelia.
- Jeśli nie, to niech idzie sobie do
domu starców - burknął Henryk - Tam na pewno nie będzie samotna - chłopiec
wtulił głowę między kolana i zaczął mruczeć jakąś melodię.
Pani Amelia uznała, że w takiej chwili należałoby szybko zmienić temat i
odwrócić mroczne myśli małego Henia. Czule przytuliła synka i głaszcząc jego
puszyste blond loki myślała jak by tu osłodzić temat , gdy niespodziewanie
wpadła właśnie na taki słodki pomysł.
- Wiesz, przypomniało mi się, że w lodówce jest twój ulubiony puuudding -
fantazyjnie rozmierzwiła włosy syna we wszystkie strony.
Słysząc to Henryk wystawił natychmiast naburmuszoną głowę. Mama już
wiedziała jak go skusić. Jednym okiem zerknął na nią.
- A jest sos poziomkowy ? - spytał zapominając szybko o całej hecy z
tajemniczym ogrodem. - Oczywiście że jest, mój ty mały głuptasie -
odpowiedziała rozpromieniona pani Amelia .
- Hurra, mama jesteś super - wyciągnął dłonie i zawiesił się na jej szyi
-Uwielbiam poziomki . Są taaakie pyszne . Mniam , mniam. Oblizywał się już na
samą myśl o swym ulubionym deserze z najsłodszą polewą pod słońcem.
ROZDZIAŁ III
Gang różowej fiolki
- Ja widzisz Michasiu, nigdy, no.....wiesz - Henryczkowi poczerwieniały
policzki ze wstydu, ale nie byłby mężczyzną, gdyby tego nie zrobił.
Zamknął oczy i szybko zbliżył się do Michasi. Po krótkim cmok ledwie
odważył się na maleńkie uchylenie jednego oka nasłuchując wstydliwie
reakcji . W końcu było to jego , jak się to mówi pierwszy raz. Jakież było
jego zdziwienie, kiedy po tak desperackim akcie odwagi pocałowania
dziewczyny, Michasia roześmianym głosikiem zawołała .
- Henryku usta mam tu a nie tu - wskazała na swoje czoło.
Jakby tej kompromitacji było mało nagle zza drzewa wyłoniła się
z głośnym szczebioczącym śmiechem dobrze znana w dziecięcym światkupostać chudej dziewczyny o efektownym przezwisku różowa fiolka .
Gdyby tylko ona , ale ona przecież nigdy nie porusza się sama . Z poza
zasłon innych drzew parkowych oboje i teraz już na mur beton
skompromitowanych niedoszłych kochanków usłyszało salwę dzikiego
wręcz śmiechu pozostałych członków gangu . Sześciu nieodłącznych
towarzyszy różowej fiolki niczym z za zasłony wyściubiło swe
karykaturalne indywidua. Takich sześciu wystarczyłoby za ozdobę
parkowego klombu , nie mówiąc już o całym parku . Pod warunkiem rzecz jasna, gdyby tylko na nim stali wśród kolorowych kwiatków, nikt by ich nawet nie dostrzegł ale to była groźna szajka wyłudzaczy kieszonkowych
pieniędzy od dzieciaków z sąsiadującej z tym pięknym parkiem szkoły.
- No to już po nas - westchnął pobladły Henryk .
- No no . Co też moje piękne oczy widzą - zawołała ruda piętnastolatka – nasz wstydliwy książę Henryk pobiera pierwsze nauki całowania .
Masz pieniądze mały –rudowłosa przeszła od razu do rzeczy.
Henryk bez słowa sięgnął do kieszeni i wyjął niewielką kwotę, która miała starczyć dziś na obiad w szkolnej stołówce . Ruda nigdy nie daruje.
Trzeba zapłacić by przejść przez park bo to najkrótsza droga do szkoły.
Zresztą nawet, gdyby poszedł inną drogą i tak by go dopadła . W domu
jak zwykle powie, że nie jest głodny . A dziś akurat miały być jego
ulubione naleśniki z serem i pudrową posypką.
Ruda dłonią w koronkowej rękawiczce chytrze wydarła haracz .
- A może jaśnie książę zechciałby pobierać nauki całowania u mnie - zarechotała ukazując w słońcu całą plejadę porozrzucanych po całej
twarzy brązowych piegów - Ale czy księcia będzie na to stać ? -dodała z cynicznym uśmieszkiem .
- A fe Kaśka co ty? - odezwał się Niebieski . Nazwany tak z powodu ufarbowanych na niebiesko włosów - Smark jeszcze gotów uwierzyć. Bierzmy dolę i w nogi zanim ktoś nas namierzy .
- Zamknij się Niebieski -sycząc niczym wąż fiolka głośno wycedziła
przez zamknięte zęby - Ty się w ogóle nie znasz na dziewczynach, kołku jeden.
Była tak wściekła , że przez moment wydawało się, że liczne na jej
zadartym nosie i policzkach piegi urosną zaraz do wręcz kosmicznych
rozmiarów .
- To ja jestem tutaj królową. A ty mała zapamiętaj sobie - pogroziła
palcem przed nosem Michasi - Jak nie chcesz bym doniosła twoim
rodzicom musisz zapłacić za milczenie całą stówę. Daję ci na to tydzień .
Robię wyjątek tylko dla ciebie bo mam dobre serce , ale moja droga jak
mnie spróbujesz wykiwać to mnie popamiętasz .
Sięgnęła do kieszeni różowej kurtki z błyszczącego skaju i wyjęła
złowrogi przedmiot . Postrach wszystkich maluchów.
- Lepiej uzbieraj te pieniądze mała - Fiolka położyła palec na
końcu nosa dziewczynki - Masz śliczny nosek - dodała - Ale mój
i tak jest ładniejszy .
Banda fiolki zachichotała z dowcipu szefowej. Poniżona Michasia opuściła głowę a w kącikach ślicznych o kształcie migdałów brązowych oczu
pojawiły się drobne słone kropelki .
- Ja - zaszlochała - Ja nie mam tylu pieniędzy .
- Ha , ha . Bo się rozczulę - nieczułym głosem zawołała fiolka - Za tydzień o tej samej porze będę tu czekała. I pamiętaj żadnych
kawałów. Jak się wygadasz tooo.
Na dowód, że mówi całkiem serio przystawiła do czoła Michasi znajomą
- To paskudztwo nie da się niczym zmyć - dorzuciła cynicznie .
- Jaaa -przestraszona Michasia nie mogła wydobyć głosu -Ja przyniosę ci
te pieniądze .
Henryczek oburzony okrutnością herszta parkowej bandy zacisnął drobne piąstki a jego blade lica w gniewie omal nie rozgrzały się do czerwoności. - Ty, mały uważaj bo zaraz odpalę od ciebie fajkę zarechotał korsarz,
najchudszy z bandy o strasznie rozmierzwionej czerwonej czuprynie.
- A ty kup sobie grzebień bo wyglądasz jak zmoczony kogut - Henryczek poczuł w sobie nagły przypływ odwagi, niczym rycerz
z zapałem broniący honoru pięknej księżniczki lecz w tej samej niemal chwili temu bohaterskiemu chłopcu świat wywrócił się do góry nogami .
Coś zawirowało przed oczami a w chwilę potem pod jego lewym okiem
wyrósł wielki fioletowy sinior, który na długo będzie przypominał, że nie
należy zadzierać z bandą różowej fiolki .
- Ale boli – cicho jęknął kiedy Michasia dotknęła spuchniętego pod
okiem policzka. Henryk leżał rozpłaszczony na trawie i z przerażeniem
stwierdził, że miast pięknej księżniczki, której honoru miał bronić widzi
tylko rozmytą jak poprzez mgłę niewyraźną postać.
- Już sobie poszli - usłyszał ku swej uldze jej słodki głos .
- No to już koniec ze mną - pomyślał - Taki wstyd. Dobrze chociaż,
że nie muszę teraz patrzeć jej prosto w oczy bo prędzej wolałbym pod
ziemię się zapaść niż taki wstyd znosić . Lecz ku swojemu zdziwieniu
usłyszał coś, co niemal bardziej go zamroczyło niźli cios od rudego
korsarza .
- Nie wiedziałam, że potrafisz być taki odważny - westchnęła Michasia -Wiesz, powiem wszystkim, że biłeś się z tym okropnym rudzielcem.
Będziesz bohaterem.
- Lepiej nie. Fiolka zabroniła przecież komukolwiek mówić o tym
spotkaniu. Auuuu - jęknął z bólu, kiedy tylko spróbował się podnieść - ona może okrutnie się na nas zemścić. Ja dam ci te pieniądze . Uzbierałem trochę , no wiesz chciałem kupić sobie psa, ale trudno – chłopiec nie dał po sobie poznać smutku.
Z pomocą Michasi, pozbierał się z trawnika i podpierając się na jej
drobnym ramieniu przeczłapał kilka ślamazarnych kroków.
- Ja dalej sam. Dam radę słowo – uspokoił koleżankę.
- Zgoda, ale będę niosła ci tornister - upierała się dziewczynka .
Kiedy chłopiec próbował, coś dojrzeć przez zapuchnięte oko stała się
rzecz, której to na pewno nie spodziewał się już tego dnia . W podzięce za odwagę otrzymał od Michasi tak słodkiego całusa, że świat zawirował mu przed oczami.
- W tej sytuacji mój bohaterze, chyba rozumiesz, że sam nie dasz
rady dojść do domu – całkiem poważnie oznajmiła Michasia.
Gdy nagle w domu państwa Lisztów rozległ się gwałtowny dzwonek pani Amelia spojrzała na wielki dębowy zegar z wolno kolibiącym się
mosiężnym wahadłem . Zegar wskazywał na godzinę dziewiątą.
- A któż to może być o tak wczesnej porze - wzruszyła ramionami.
Za ozdobną mozaiką z kolorowego szkła ujrzała brodatą twarz
podekscytowanego pana Marka, sąsiada z tej samej ulicy .
- Pani Amelio . Proszę szybko otworzyć - niecierpliwił się pan Marek - Państwa syn chyba miał wypadek .
Pani Ameli w jednej chwili świat zawirował nad głową.
- Gdzie, co, jak, dlaczego? Mój Henryczek miał wypadek? - wołała wstrząśnięta.
- Dobrze, że państwo jesteście w domu. Przejeżdżałem właśnie koło
parku a tu widzę Henryczek. Ledwie biedaczek trzymał się na nogach.
Panie Tadeuszu niech pan idzie natychmiast do mojego samochodu. Jest z nim Michasia, koleżanka z klasy. Oboje twierdzą, że pani syn w drodze do szkoły potknął się o wystający w parku korzeń i uderzył głową w
krawężnik.
- Matko Przenajświętsza – załamując ręce, krzyknęła przerażona pani Amelia i nie zważając, że jeszcze przed chwilą była bliska omdlenia
ruszyła pędem przed siebie wymijając pana Marka. Tuż za nią jak z procy wystrzelił pan Tadeusz.
W jednej chwili wszyscy troje stali stanęli przed samochodem pana Marka zaglądając do środka .
- To był tylko upadek mamusiu. Ja się zagapiłem i nie zauważyłem tego wystającego korzenia, naprawdę - tłumaczył się chłopiec.
- Już dobrze syneczku , już dobrze . Tata zaraz poleci do apteki .
Zrobimy okłady i zadzwonimy po pana doktora. Ależ wielki siniak -pani Amelia drżącą dłonią próbowała w jakiś sposób złagodzić ból
Henrykowi, ale dotykając siniaka wywołała wręcz odwrotny skutek, bo
chłopiec aż zasyczał i wykrzyknął głośne.
- Auuu .
- Już dobrze syneczku, będzie dobrze , już dobrze - powtarzała w kółko
mama - Jak to dobrze Michasiu, że szliście razem . Jeden Bóg wie
co się mogło najgorszego wydarzyć . A tyle razy mówiłam ci, żebyś
uważał przechodząc przez park. Tam jest tyle starych przerośniętych
drzew synku.
Tata zaniósł rannego Henryka do domu i ułożył wygodnie na szezlągu .
- To ja już sobie pójdę proszę pani - Michasia ukłoniła się grzecznie
i pożegnała z rodzicami Henryka .
- Dziękuję ci z całego serca Michasiu . Dzielna z ciebie dziewczynka - pani Amelia w dowód wdzięczności mocno przytuliła do siebie koleżankę swojego syna.
- Zaczekaj chwilunię Michasiu- pobiegła pospiesznie do kuchni.
Po chwili wsunęła jej do tornistra dużą tabliczkę czekolady nadziewanej
słodkimi bakaliami .
- Dziękuję ale nie trzeba. Jaaa naprawdę..... – Michasia stała zakłopotana.
- Ależ Michasiu. To ja ci jeszcze raz dziękuję kochanie -uśmiechnęła się pani Amelia do Michasi – A może zostaniesz z Henrykiem. Na pewno się ucieszy – zaproponowała - Zaraz powiadomię twoich rodziców a potem odwieziemy cię do domu. Zgoda.
- Nooo. Byłoby fajnie proszę pani. Ale szkoła – martwiła się dziewczynka.
- O to już się nie martw. Wszystko będzie dobrze – uspokajała pani Amelia.
- Michasia zostajesz- nagle pojawił się Henryczek – Super. Choć pokażę ci moją kolekcję dinozaurów.
- Ach te dzieci – westchnęła pani Amelia uśmiechając się do męża – Tyle samo z nimi radości co utrapienia.
Komentarze
Prześlij komentarz